Taaak sweet to może i on jest dopóki nie nadchodzą święta lub jakaś większa impreza. Wtedy trzeba podwinąć rękawki i zrobić go na sweet. Pracy jak zawsze dużo, a czasu jak zwykle mało i jak to ogarnąć? Posprzątać się wcześniej nie da, bo i tak stonka przebiegnie parę razy przez mieszkanie i po sweet śladu nie ma. Może ktoś powiedzieć, że stonka przecież ma rączki i może pomóc. Konia z rzędem temu kto zmusi (bądź też podstępem zmotywuje) latorośle do czynnego udziału w ogarnięciu artystycznego nieładu w domu. Systemy motywacji, prośby i groźby od dawna nie mają szans wygrać z czymś czego nie ma czyli tak zwanym kurzem. Kurzu nie widać więc go nie ma. Przecież dopóki nie przetrzemy równiutko pokrytej pyłem powierzchni paluchem, tworząc w niej znak czasu (pomiędzy jednym sprzątaniem, a drugim) to nic nie widać. Więc jak można sprzątać coś czego nie ma?
Okna?
Okien się nie myje bo i tak się zaraz wybrudzą. Spadnie deszcz i po czyściutkich szybach. Jest powód żeby nie myć? A no jest.
Odkurzanie podłóg temat rzeka. Z moich obserwacji wynika, że gdy głowa zaczyna znajdować się na poziomie mniej więcej jednego metra podłoga powoli zanika. Wcześniej głowa działa jak lupa sprzężona z odkurzaczem. Co głowa znajdzie to pożre. Powoli gdy stonka zaczyna się wydłużać i głowa oddala się od ziemi wzrok zaczyna się drastycznie pogarszać i brudu na podłodze, a i śmiem posunąć się nawet do stwierdzenia, że i podłogi nie widać. Przecież tydzień temu było odkurzane więc po co to znów robić? Bo się brudzą? Bo pod stołem pełno okruszków, a w korytarzu ślady butów jakiegoś zapominalskiego, który wpadł do domu nie zdejmując obuwia prosto z błota, bo padało.
Czasem trzeba się wcielić w rolę tłumacza uruchamiając sprytny palec vel lupę, który przy pomocy funkcji „pokaż/powiększ” objaśni potrzebę wykonania kilku niezbędnych ruchów w celu doprowadzenia home do sweet. Nie wspomnę o aspektach zdrowotnych fazy sweet w domu, zwłaszcza jak się jest alergikiem i posiada w domu jakiekolwiek zwierzę.
Oglądałam również ostatnio moje naczynia kuchenne z nadzieją, że ewoluowały i wyrosły im jakiekolwiek narządy ruchu sprawiające sprawne przemieszczanie się owych brudnych naczyń do zmywarki. Niestety w toku obserwacji stwierdziłam kompletny brak odnóży, co mam w planach obwieścić pozostałym domownikom przy najbliższej okazji.
Kolejny temat pod tytułem „pranie samo się robi”. Nie przypominam sobie, żebym zmieniała swoje dane personalne w ostatnim czasie na Samo Się. Raczej zatem pranie „się” nie robi, a widzę w tym (a nawet organoleptycznie czuję) udział osoby własnej. Eksperyment pod tytułem „poczekam, aż się zrobi samo owo pranie” zakończył się efektem wyjścia jego na wolność z kosza na brudną odzież i opanowania połowy łazienki. Po tej inwazji pranie się poukładało kolorami, partiami wyprało, powiesiło, suche zdjęło, poskładało i zajęło swoje miejsca w szafach. Postanowiło się jednak nie wyprasować samo bo ogłosiło kapitulację licząc jednak na ingerencję osób trzecich w razie potrzeby.
Jak widzicie na temat porządków domowych można powieść napisać, ale jest jeszcze ogród i o nim postaram się opowiedzieć Wam w kolejnej wolnej chwili 😉
Lepiej tego opisać się nie da 😀